Architekt i jego skrzynka z narzędziami

I przyszedł ten dzień w Twojej karierze. Tak długo na niego czekałeś. Zostałeś architektem. I teraz im wszystkim pokażesz jak się robi architekturę, głupcy. Będzie seks, koks i Firefox. Co prawda jeszcze nie masz pojęcia, że Twoje życie właśnie stało się żałosne, smutne i cała dziecięca radość spłynęła w rynsztok pełen utraconych nadziei i niespełnionych snów. Jeszcze nie wiesz, że architekt, to taki menedżer, ale bez zespołu.

Jako architekt, będziesz negocjował, bo nigdy nie ma czasu na “architekcenie”, będziesz edukował, bo nikt nie będzie rozumiał i będziesz tłumaczyć biznesowi trzyliterowe skróty, bo im się nie chce wychylić nosa ze swojej strefy komfortu. A wszystko to gołymi rękami. Wszystko to dlatego, że architekci w naszej branży nie dorobili się narzędzi do wykonywania naszej pracy. Nasza praca została sprowadzona do diagramów pełnych beczek, owali i strzałek, i małych różowych karteczek, pokrytych z jednej strony klejem.

Czy tak musi być? Czy architektura może mieć solidne podstawy naukowe i nie być zbiorem błędnych założeń, miejskich legend, ciągle powtarzanych kłamstewek, które stają się prawdą, podlanych wysokoprocentowym testosteronem? Być może teorie systemów, złożoności, kolejek i obietnic mogą wnieść trochę światła w ten architektoniczny labirynt w którym grasują krótkie terminy i wyśrubowane wymagania, które nie mają przełożenia na rzeczywistość?

Pytanie tylko czy da się w te kilka kwadransów wytłumaczyć dynamikę systemów, model M/D/1, rozkład Poisson, kaskadowe awarie czy też balansujące pętle? I jak te wszystkie techniki uchroniłby mnie od awarii, głupich decyzji i nieprzespanych nocy.